- Gdzie ja jestem ? ... Niall ? Zayn ? ... Jesteście tu ?
Nikt mu nie odpowiedział.
Podparł się rękoma i powoli zaczął wstawać. Od razu upadł na kolana. Kręciło mu się w głowie, mimo tego zdążył się rozejrzeć. Znajdował się na jakimś pustkowiu. Obok niego stał malutki domek, najprawdopodobniej opuszczony. Wszędzie walały się śmieci, stare puszki, czy kawałki złomu.
Na przeciwko niego leżał Hazza, nie ruszał się. Liam podciągnął się i chwycił go za ramię.
- Harry, słyszysz mnie ? ... Co tu się dzieje ?
Starał przypomnieć sobie, co się stało. Pamiętał tylko imprezę, żartowali, później Niall źle się poczuł...Wszystko, co działo się później, zasłoniła jakby mgła. Czuł się bezsilny. Opadł z powrotem na ziemię i nawet już o niczym nie rozmyślał. Zamknął oczy i po prostu leżał. Nie czekał na nic, ani na nikogo.
Nie miał pojęcia co robić.
***
- Nie przekonuje mnie to. Jak tak można ?
- Lou, proszę, uspokój się.
W jednym z budynków w centrum Londynu przez ostatni miesiąc stres i praca potroiły się. Starano się to ukryć, tak samo jak ambitne plany głównych zarządców. Nie dopuszczano do nich wielu ludzi, przez co większość w ogóle nie wiedziała co się dzieje w firmie. Ale na pewno ktoś chciał wszystko zepsuć, dla własnych potrzeb. Nieliczni buntowali się, starając się zrozumieć. Właśnie oni odkryli, co planowano. Niestety było za późno i nie mogli nic zrobić. Za to władza dowiedziała się o tym, i usunięto tych pracowników. Została jedynie Louise, stylistka projektu 5, ponieważ jako jedyna znała ich bardzo dobrze, więc mogła by się z nimi jakoś skontaktować. Tak przynajmniej jej powiedziano, lub dano do zrozumienia.
Nie rozumiała tego, więc jak tylko skończyła swoją pracę, udała się w kierunku biura głównego zarządcy.
Znajdowało się ono na najwyższym piętrze. Gdy wyszła z windy, od razu znalazła się obok niej sekretarka.
- Dzień dobry. Kawusi ? Herbatki ?
- Nie, dziękuję. Jeszcze pani sobie nowy lakier zdrapie.
- Och, proszę się o mnie tak nie bać. Ale w porządku, powiadomię szefa, że przyszła pani....? - odpowiedziała jej, dmuchając w paznokcie.
- On wie, kim jestem. I to wystarczy.
- Ach, stylistka projektu x. No tak...Szefa nie ma.
- Przed chwilą powiedziała pani, że go powiadomi. - powiedziała zdenerwowana.
- Ech...No tak. Nie wyszło tym razem. To proszę za mną.
Sekretarka, pomimo tego, że jej szpilki były przynajmniej 10 cm, zgrabnie wyprzedziła Louise i pobiegła do szklanych drzwi. Otworzyła je łokciem i powiedziała.
- Szefie, przyszła...ta od projektu x. No wie pan...
- Dobrze, Kelly. Następnym razem pukaj.
- Ale...Ma pan tutaj szklane drzwi. Widzi mnie pan.
- Proszę się ze mnę nie kłócić. Niech pani lepiej skończy to, co pani robiła. - wymamrotał szef.
Zaraz po tym obrażona wyszła, starając się trzasnąć drzwiami. Niestety, szklanymi się nie da.
Tymczasem szef wyciągnął cygaro, rozsiadł się na fotelu i ... tyle.
- Em...Dzień dobry.
- Jak dla kogo.
- No właśnie. Dobrze powiedziane...
- Co by pani chciała ode mnie ?
Lou przełknęła ślinę, bo w tej chwili zauważyła, że boi się tego człowieka. Nie znała go zbyt dobrze, ale czasami udawało jej się usłyszeć co nie co o nim, od innych pracowników. Na oko miał około 40 lat.
Ubrany był w czyściutki, granatowy garnitur i czerwony krawat. Perfekcyjnie zawiązany.
- Prawdy.
- Hmm...Prawdy, pani powiada ?
- Tak...Przed chwilą to powiedziałam.
- Niech pani najpierw usiądzie. A może przejdziemy na "ty" ?
- Z chęcią, ale co do drugiej propozycji, przepraszam, ale tak dobrze pana nie znam.
Lou usiadła na przeciwko niego, na jakimś szarym plastikowym krześle. Zaś na jego twarzy nie było widać żadnych emocji.
- Co to projekt x ?
- Poufna informacja, jak mniemam, dla pani.
- Jeśli mi to pan mówi, to znaczy że jest ktoś wyżej od pana ? - czuła się, jakby cisnęła prosto w niego tym oskarżeniem. Może tak było, ale nie chciała dalej grać. Chciała usłyszeć prawdę.
- Hmm...Podoba mi się pani. - szary dym wyleciał z jego ust. - Nie będę tego ukrywać. Ma pani tupet. Chyba jako jedyna, z tych tam, na dole. Czemu miałbym panią okłamywać ?
- Też się zastanawiam.
- No dobrze...
Wstał z fotela, cygaro położył na biurku i zaczął okrążać pokój. Wynik stresu ? Czyżby się czymś denerwował ?
- A może wyjaśni mi pan, co zrobiliście tym biednym chłopakom ?
Gwałtownie się zatrzymał i podszedł do niej.
- Chciałem pani coś powiedzieć, ale w tym momencie chyba pani przesadziła.
- Nie dziękuję, samo pana zachowanie daje mi do myślenia. Projekt x - usunięcie zespołu One Direction.
Tym razem odchylił się od Louise i z powrotem usiadł do swojego biurka. Nie sięgnął po cygaro.
- Och, jest pani chyba zbyt błyskotliwa. Ile pani tu jest ? Z 5 minut ?
- Nie jestem głupia...Przecież nie widziałam ich od 2 dni. A te kłamstwo, że niby wyjechali na wakacje...Nie pisali do mnie, nic. Nikt również mi nic nie mówi, a ja wiem, kiedy ktoś mnie okłamuje. Albo sama sytuacja, że od miesiąca wszyscy chodzą jak na szpilach i dziwnie się zachowują. I przepraszam, ale w tym momencie siedzę na przeciwko najważniejszej osoby, w tej cholernej firmie. Chcę wiedzieć, co się z nimi dzieje !
- Dziękuję. - odpowiedział niewzruszenie, po czym nacisnął jakiś guzik na telefonie. - Niech mi pani powie...Co się dzieje, gdy gwiazda gaśnie ?
- Umiera. Jeśli w kosmosie da się umrzeć....Skąd te pytanie ?
- No właśnie, umiera....
- Ale co powoduje, że gaśnie ?
- Dobre pytanie, Lou, dobre pytanie....
W tym momencie usłyszała pośpieszne kroki za drzwiami. Otworzyło je 2 facetów w czarnych garniturach.
Bez słowa chwycili ją za ramiona i wyciągnęli z pokoju. Nie starali się być delikatni. Lou kompletnie nic z tego nie rozumiała. Ale wiedziała, że się nie podda.
Tymczasem szef palił cygaro...
Zaraz po tym obrażona wyszła, starając się trzasnąć drzwiami. Niestety, szklanymi się nie da.
Tymczasem szef wyciągnął cygaro, rozsiadł się na fotelu i ... tyle.
- Em...Dzień dobry.
- Jak dla kogo.
- No właśnie. Dobrze powiedziane...
- Co by pani chciała ode mnie ?
Lou przełknęła ślinę, bo w tej chwili zauważyła, że boi się tego człowieka. Nie znała go zbyt dobrze, ale czasami udawało jej się usłyszeć co nie co o nim, od innych pracowników. Na oko miał około 40 lat.
Ubrany był w czyściutki, granatowy garnitur i czerwony krawat. Perfekcyjnie zawiązany.
- Prawdy.
- Hmm...Prawdy, pani powiada ?
- Tak...Przed chwilą to powiedziałam.
- Niech pani najpierw usiądzie. A może przejdziemy na "ty" ?
- Z chęcią, ale co do drugiej propozycji, przepraszam, ale tak dobrze pana nie znam.
Lou usiadła na przeciwko niego, na jakimś szarym plastikowym krześle. Zaś na jego twarzy nie było widać żadnych emocji.
- Co to projekt x ?
- Poufna informacja, jak mniemam, dla pani.
- Jeśli mi to pan mówi, to znaczy że jest ktoś wyżej od pana ? - czuła się, jakby cisnęła prosto w niego tym oskarżeniem. Może tak było, ale nie chciała dalej grać. Chciała usłyszeć prawdę.
- Hmm...Podoba mi się pani. - szary dym wyleciał z jego ust. - Nie będę tego ukrywać. Ma pani tupet. Chyba jako jedyna, z tych tam, na dole. Czemu miałbym panią okłamywać ?
- Też się zastanawiam.
- No dobrze...
Wstał z fotela, cygaro położył na biurku i zaczął okrążać pokój. Wynik stresu ? Czyżby się czymś denerwował ?
- A może wyjaśni mi pan, co zrobiliście tym biednym chłopakom ?
Gwałtownie się zatrzymał i podszedł do niej.
- Chciałem pani coś powiedzieć, ale w tym momencie chyba pani przesadziła.
- Nie dziękuję, samo pana zachowanie daje mi do myślenia. Projekt x - usunięcie zespołu One Direction.
Tym razem odchylił się od Louise i z powrotem usiadł do swojego biurka. Nie sięgnął po cygaro.
- Och, jest pani chyba zbyt błyskotliwa. Ile pani tu jest ? Z 5 minut ?
- Nie jestem głupia...Przecież nie widziałam ich od 2 dni. A te kłamstwo, że niby wyjechali na wakacje...Nie pisali do mnie, nic. Nikt również mi nic nie mówi, a ja wiem, kiedy ktoś mnie okłamuje. Albo sama sytuacja, że od miesiąca wszyscy chodzą jak na szpilach i dziwnie się zachowują. I przepraszam, ale w tym momencie siedzę na przeciwko najważniejszej osoby, w tej cholernej firmie. Chcę wiedzieć, co się z nimi dzieje !
- Dziękuję. - odpowiedział niewzruszenie, po czym nacisnął jakiś guzik na telefonie. - Niech mi pani powie...Co się dzieje, gdy gwiazda gaśnie ?
- Umiera. Jeśli w kosmosie da się umrzeć....Skąd te pytanie ?
- No właśnie, umiera....
- Ale co powoduje, że gaśnie ?
- Dobre pytanie, Lou, dobre pytanie....
W tym momencie usłyszała pośpieszne kroki za drzwiami. Otworzyło je 2 facetów w czarnych garniturach.
Bez słowa chwycili ją za ramiona i wyciągnęli z pokoju. Nie starali się być delikatni. Lou kompletnie nic z tego nie rozumiała. Ale wiedziała, że się nie podda.
Tymczasem szef palił cygaro...